Po tak udanym pierwszym dniu naszej wyprawy, pełni optymizmu ruszyliśmy w dalszą podróż. Wstaliśmy z samego rana i po pokrzepiającym śniadaniu, postanowiliśmy wyjechać już o godzinie 8:00. Pogoda nas nie zwodziła. Zapowiadał się piękny, słoneczny, letni dzień. Nie było za gorąco, co akurat jest dużym plusem w motocyklowej wyprawie. Z uśmiechem na twarzy ruszyliśmy dalej. Kierunek Bieszczady!
Po krótkich odwiedzinach w Chełmie, zdecydowaliśmy się odwiedzić Zamość. To była nasza pierwsza wizyta w tym mieście i musimy przyznać, że to miejsce totalnie nas oczarowało. Jest malownicze, artystyczne a napotkani mieszkańcy, po prostu przemili! Po przystanku na pyszną kawę i ciacho, a także długim spacerze, ruszyliśmy dalej.
Jako, że mieliśmy podróżować jak najbliżej granicy, skierowaliśmy się w jej stronę, ku podkarpackiemu. Niestety w trakcie jednego z przystanków na stacji benzynowej złapał nas deszcz. Niezniechęceni, przeczekaliśmy około pół godziny i choć przestało padać, to niebo nadal nie wyglądało przyjaźnie. Nie było jednak wyjścia, mieliśmy zaplanowany już nocleg w Przemyślu. Musieliśmy jechać! I tak po raz kolejny trafiliśmy już nie tylko na ulewę, ale i na burzę. I to w środku ogromnego lasu, gdzieś w okolicach gminy Lubaczów. Choć teraz śmiejemy się z tej sytuacji, to wtedy nie było nam tak do końca do śmiechu. Upadek z motocykla, grzmoty i błyskawice, zakładanie motocyklowych deszczowców w środku dziczy w trakcie szalejącej burzy i szukanie schronienia. A to wszystko w połowie drugiego dnia wyprawy. Na szczęście, dzięki uprzejmości ochroniarza z Kopalni Siarki (pozdrawiamy! 🙂 ), przy której przejeżdżaliśmy, mogliśmy się chociaż na chwilę schronić w jego miejscu pracy. Kolejne czekanie w przemokniętych strojach, ale gdy tylko opady się zmniejszyły, ruszyliśmy dalej. W deszczu jechaliśmy jeszcze dobrą godzinę, spotykając po drodze mnóstwo motocyklistów, tak samo przemokniętych jak my. Jedno jest pewne, takie doświadczenia łączą ludzi:) Kierując się już prosto na Przemyśl nadal goniliśmy burzę. Niebo przed nami było dosłownie czarne. Udało się dotrzeć na miejsce naszego noclegu w ostatniej chwili. Kiedy zsiedliśmy z motocyklu, zaczął kropić deszcz. Niestety zabookowany nocleg również nie do końca spełnił nasze oczekiwania. Ewidentnie nie był to nasz dzień i marzyliśmy, żeby już się skończył. Gdy tylko podsuszyliśmy swoje ubrania i buty, położyliśmy się spać, mając nadzieję, że następne dwadzieścia cztery godziny, będą zdecydowanie lepsze.
Niestety 3 dzień naszej wyprawy przywitał nas zachmurzonym niebem, ale na szczęście już nie padało. Czym prędzej zapakowaliśmy swój pojazd i ruszyliśmy w dół Polski, w poszukiwaniu bieszczadzkich niedźwiedzi 🙂 Nauczeni wczorajszym dniem, ściągnęliśmy dokładniejszą aplikację pogodową „PogodaRadar”, która w czasie rzeczywistym pokazywała nam mapę i możliwe opady. Nie wyglądało to najlepiej, potężne chmury znowu nadciągały. Dotarliśmy jak najszybciej do Ustrzyk Dolnych i opracowaliśmy dalszy plan. Ze względu na pogodę musieliśmy go nieco zmodyfikować i odpuścić sobie piękne Bieszczady. Nie mogliśmy jednak pominąć jednego miejsca, a mianowicie Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Dojechaliśmy tam czym prędzej, wypiliśmy szybką herbatę i ruszyliśmy w stronę Polańczyka. Tam krótki spacer nad Soliną i dalej w drogę. Było nam przykro, bo zupełnie nie nacieszyliśmy się tym miejscem. Oboje nigdy nie byliśmy w Bieszczadach i przed wyjazdem byliśmy podekscytowani tym miejscem, niestety siły wyższe pokrzyżowały nasze plany. Obiecaliśmy sobie, że jeszcze w tym roku tam wrócimy.
Burza była już widoczna na horyzoncie, szybko wyznaczyliśmy i zarezerwowaliśmy kolejny nocleg. Tym razem padło na Rymanów-Zdrój. Znowu udało nam się dotrzeć tuż przed deszczem. Ciężko dzień wynagrodził nam jednak pensjonat, w którym się zameldowaliśmy. Basen zdecydowanie poprawił nam morale. Mimo to tego dnia zaczął się też pojawiać pierwszy ból w odcinku lędźwiowym, ale nie poddawaliśmy się i zaczęliśmy planować kolejny etap podróży…
0 komentarzy