Miniony rok był dla nas wszystkich jednym z najtrudniejszych i wymagających z jakimi do tej pory przyszło nam się mierzyć. Mimo wszystko postanowiliśmy czerpać z niego jak najwięcej i choć nie mogliśmy pozwolić sobie na wymarzony, zagraniczny urlop, to spełniliśmy nasze inne, skryte marzenie, z którymi teraz chcielibyśmy się z Wami podzielić. W lipcu 2020 zdecydowaliśmy się przeznaczyć nasz urlop na wyprawę motocyklową dookoła Polski! Decyzję podjęliśmy dość szybko, bo po prostu stwierdziliśmy, że to idealny czas na odkrycie naszego kraju!
W tej mini serii pokażemy Wam, gdzie udało nam się dotrzeć, jak wyglądały nasze przygotowania oraz jak przebiegała cała wyprawa. Podzielimy się naszymi wrażeniami i podsumujemy koszty. Mamy nadzieję, że spodoba Wam się nasza relacja i być może zainspiruje do podobnej podróży! Tutaj musimy również zaznaczyć, że był to czas letni, gdzie zarówno hotele jak i restauracje były ponownie otwarte dla turystów, jedyne obostrzenia jakie obowiązywały to noszenie maseczek w zamkniętych pomieszczeniach.
Zacznijmy od tego, że nie mamy dwóch motocykli. W naszym teamie to Patryk jest kierowcą, a ja jedynie pasażerem. Także podróżowaliśmy na małym motocyklu, niekoniecznie przystosowanym do takich dalekich wypraw. Bez większego namysłu, z trasami przygotowanymi na szybko postanowiliśmy wyruszyć w przygodę życia!
Nasz pierwszy dzień podróży rozpoczął się 18 lipca. Podekscytowani wstaliśmy z samego rana. Dopakowaliśmy do kufra i jednego plecaka ostatnie potrzebne rzeczy i o 8:00 byliśmy gotowi ruszyć w drogę! Kierunek -> Wschód! Postanowiliśmy zacząć od wschodniej granicy, przez południe, zachód i północ. Od początku założyliśmy, że będziemy omijać wszelkie autostrady czy drogi ekspresowe. Na motocyklu przyjemność sprawia jazda małymi, wiejskimi uliczkami i taką też trasę wyznaczyliśmy.
Pogoda idealnie dopisywała, świeciło słońce jak na lato przystało, ale nie było ani za gorąco ani za zimno. Jednym słowem idealna temperatura na taką wyprawę! Pełni uśmiechów na twarzy wyruszyliśmy w przygodę życia. W pierwszym dniu za cel obraliśmy sobie dojazd do Chełma. Oczywiście nie pokonaliśmy tej trasy za jednym zamachem. Co jakiś czas robiliśmy sobie przerwy. Nasz dłuższy przystanek to Janów Podlaski i tamtejsza stadnina koni. Plan był, aby ją zwiedzić, ale niestety przez panującą pandemię nie było to możliwe. Pozostało nam, więc podziwianie koni na ogólnodostępnym ‘wybiegu’.
Jako, że w założeniu nasza podróż miała być po granicach kraju. Skierowaliśmy się w stronę Terespolu i tak dojechaliśmy aż do samego przejścia granicznego. Całą dalszą trasę przemierzyliśmy tuż przy samych słupkach granicznych. Mijając Włodawę i Okuninek, dotarliśmy do naszego pierwszego noclegu w Okszowie. Miejscowości położonej przy samym Chełmie. Cudowna destynacja jaką udało nam się znaleźć to Farmhouse.
Wspaniała agroturystyka w rodzinnej i wesołej atmosferze. Zostaliśmy poczęstowani nawet domowymi wyrobami właścicieli. Byliśmy totalnie oczarowani tym miejscem i oboje doszliśmy do wniosku, że nie mogło być lepiej. Pełni optymizmu, cieszyliśmy się, że zdecydowaliśmy się na tę wyprawę i po cichu mieliśmy nadzieję, że będzie nam tak dobrze szło aż do jej końca. Niestety kolejny dzień wyprawy sprowadził nas na Ziemię i dał trochę w kość… ale o tym już w następnym poście!
0 komentarzy