Wiedzieliśmy, że nasz dotychczasowy plan się sypie i nie wygramy z siłami natury, dlatego postanowiliśmy, że metą naszego czwartego dnia wyprawy będzie piękne tatrzańskie Murzasichle.
Tak jak w poprzednich dniach, wstaliśmy dość wcześnie rano i po szybkim śniadaniu, przyszedł czas na pakowanie. Doszliśmy już do takiej wprawy, że zapakowanie całego ekwipunku na motocykl nie zajmowało nam więcej niż 5 minut. Z bolącymi tyłkami i nieco smutnymi minami, obraliśmy kierunek naszej trasy. Przejeżdżając przez Uście Gorlickie i widok na piękne Jezioro Klimkowskie, dotarliśmy do Zamku nad Niedzicą. Niestety nie udało nam się go zwiedzić, gdyż kolejka była po prostu ogromna. Postanowiliśmy tylko porobić parę zdjęć przy tamie. Wracając na parking po raz kolejny złapał nas deszcz, który przeczekaliśmy w karczmie, racząc się przy okazji pysznym jedzonkiem. Gdy niebo nieco się uspokoiło, a my zmęczeni przed ciągłym uciekaniem od burz, postanowiliśmy czym prędzej dotrzeć do Murzasichle. Tatry przywitały nas słońcem i pięknymi widokami. Od tej pory było już tylko lepiej…
W Murzasichle spędziliśmy jeden wieczór w uroczym góralskim domku. Trochę pospacerowaliśmy i zjedliśmy pysznego placka po zbójnicku w pobliskiej karczmie. A wieczorem wzięliśmy się za jogę, aby trochę ulżyć zmęczonym plecom. Tyłki niestety nie przestawały boleć :). Nie planowaliśmy jednak rezygnować i następnego ranka ruszyliśmy w stronę Śląska. Mijając Czarny Dunajec i kolejne małe miejscowości, trafiliśmy do Żywca. Tam, standardowo zrobiliśmy krótki spacer, żeby rozprostować kości, a także zwiedziliśmy Muzeum Browaru „Żywiec”. Następnie zjedliśmy przepyszny obiad w Wiśle. Bardzo niepozorna, ale regionalna kuchnia w Karczmie Drewutnia.
Ruszając dalej, nie mieliśmy za wiele oczekiwań. Byliśmy zmęczeni ostatnimi dniami i zapał również trochę opadł. To właśnie na tym etapie wycieczki, przyroda przestała nas zachwycać a drogi, miasteczka zaczęły nam się zlewać w jedno. Ciężko było utrzymać cały czas pozytywny nastrój, więc i motywowanie się siebie nawzajem trochę zaczęło kuleć. Ja, jako pasażerka nie tylko byłam zmęczona, ale również i po prostu znudzona. Do tego szalejąca pandemia w tle również dawała się nam we znaki. Przejechaliśmy czym prędzej przez Jastrzębie Zdrój i Wodzisław Śląski, zatrzymując się po drodze w Aptece, po maść na ból. Docierając do Raciborza, gdzie zaplanowaliśmy nasz nocleg, byliśmy już totalnie zniechęceni. Zaczęły się nawet pojawiać myśli o powrocie bądź chociaż o krótkim odpoczynku. Nie byliśmy już tak przekonani do tego czy damy rady objechać cały kraj. Z takim humorem, trafiliśmy do niespodziewanego miejsca, gdzie zarezerwowaliśmy sobie nocleg. A mianowicie była to Villa Antiqua. Niesamowite i czarujące miejsce, pełne spokoju i harmonii. Od razu wyczuliśmy, że to było to czego oboje potrzebowaliśmy i dzięki czemu trochę zwolnimy. Villa Antiqua dała nam wytchnienie, odpoczynek i ciszę, której bardzo pragnęliśmy po całych dniach szumu w uszach.
Spodobało nam się tam na tyle, że chcieliśmy przedłużyć pobyt. Niestety jak się okazało, nie było już wolnego pokoju na kolejny nocleg. Znowu trzeba było wstać, spakować się i ruszyć dalej w drogę. Tym razem jednak opóźnialiśmy wyjazd aż do godziny wymeldowania. Żal nam było opuszczać to cudowne miejsce. Czas nas jednak gonił, choć mimo wszystko w miarę trzymaliśmy się naszego zaplanowanego rozkładu. Z Raciborza dotarliśmy prosto do Zamku w Mosznej. To jeden z najbardziej znanych polskich Zamków, który troszkę przypomina ukochany przez wszystkich zamek z Disneylandu. I choć na zewnątrz robi wrażenie, szczerze musimy przyznać, że jego wnętrzem byliśmy niemiło zaskoczeni. Przede wszystkim połowa zamku to obecnie hotel, część dla zwiedzających jest natomiast mała i słabo wyposażona, a koszt zwiedzania nie jest taki tani. Mimo to cieszymy się, że udało nam się go zobaczyć.
Stamtąd poniosło nas do kopalni złota, czyli Złotego Stoku. Było już dość późno, także nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie. Jeśli jednak podróżujecie z dziećmi, to będzie to dla nich na pewno ogromna frajda. My ustawiliśmy nawigację, aby spełnić kolejne marzenie. Patryk od dawna słyszał o trasie 100 zakrętów i bardzo zależało mu, aby to miejsce znalazło się jako obowiązkowy punkt naszej wycieczki. Z ekscytacją zmierzaliśmy w tamtą stronę, przejeżdżając Duszniki i Kudowę Zdrój, oboje nie mogliśmy się doczekać. Pogoda także nam dopisywała, a motywacja powróciła. Trasa 100 zakrętów jednym słowem jest piękna! Genialne doświadczenie, szczególnie na motocyklu. Choć i dla samochodów na pewno to nie lada frajda. Niesamowite widoki i góry stołowe, robią ogromne wrażenie. Patryk był w siódmym niebie, zresztą ja również. Pozytywna energia jaka nam się udzieliła, pozwoliła na odrodzenie się w nas nadziei, że damy rady dokończyć naszą wyprawę! Robiło się już późno, więc zjeżdżając z trasy, na szybko trzeba było znaleźć nocleg. Wiedzieliśmy, że musi to być Wałbrzych, gdyż kolejnego ranka mieliśmy zaplanowane zwiedzanie znajdującego się tam Zamku. Bez problemu zabookowaliśmy pokój w niewielkim hoteliku i pełni ekscytacji wyruszyliśmy do celu na zasłużony sen, na Wałbrzych!
0 komentarzy